czwartek, 13 marca 2014

Piąte spotkanie indywidualne

Wczorajsza sesja była dla mnie chyba najtrudniejsza z dotychczasowych spotkań. 
Rozmawialiśmy o moich relacjach rodzinnych. Wypruwanie flaków z M. panie psycholożki zostawiły sobie na następny raz. 

Moja sytuacja rodzinna jest dość skomplikowana. Nie jakaś może bardzo dziwna, ale też nie typowa. Największym kłopotem dla mnie było opisanie relacji z moim biologicznym ojcem, a w zasadzie jej braku. Nie znam go zbyt dobrze, on mnie też nie. Nie rozmawiamy ze sobą, nie dzwonimy, nie widujemy się od dobrych kilku lat. 

Trudno mi było jako dziecku poukładać sobie taki świat. Miałam naprawdę normalne szczęśliwe dzieciństwo, wiec jakoś mi się też to w głowie poukładało. Bywały momenty, kiedy zastanawiałam się dlaczego "tatuś" mnie nie kocha i nie chce się ze mną widywać, ale na pewno nigdy nie było we mnie żalu z powodu rozstania rodziców. Mój ojczym, mój TATA, dał mi tyle miłości i uwagi, że nie brakowało mi niczego. Naprawdę sobie to wszystko przepracowałam. 

Aż tu nagle musiałam przed paniami psycholożkami wypruć swoje flaki na stół, pogmerać w nich, opowiedzieć im wszystko to co się wydarzyło i to co się nie wydarzyło. To było strasznie dziwne uczucie - tak wszystko o sobie opowiadać. A przecież to są naprawdę intymne rzeczy. Oprócz tego musiałam opowiedzieć o Rodzicach, o moim dzieciństwie, reszcie rodziny.. gadałam dwie godziny a moje policzki płonęły żywym ogniem. Jestem raczej typem ekstrawertyka, ale nie przywykłam rozmawiać o moich uczuciach i emocjach z kimś, kogo nie znam. Aż dziw, że nie płakałam, to naprawdę byłoby w moim stylu. 

Następne spotkanie za trzy tygodnie, bo za dwa tygodnie zaczynamy kurs <3

poniedziałek, 10 marca 2014

Matka jest tylko jedna

Taką tezę wygłosił ostatnio ktoś bardzo mi bliski. Z tych najbliższych bliskich, tych z których zdaniem liczymy się najbardziej. Choć kontekst wypowiedzi był zupełnie neutralny, to zabolało mnie jak mało co do tej pory.

Moje dziecko będzie miało dwie matki. Ojców też dwóch.  Czy to znaczy, że któraś z nas, matek będzie lepsza od drugiej? A która? Jak zdecydować, która jest ta "jedna" . Ta co urodziła i zostawiła, czy ta co wychowała, dbała i kochała jak nikogo na świecie?

To jedno zdanie sprawiło, że na sekundę zgubiłam sens. Jakby wszystko to o czym marzę, do czego zmierzam nie miało sensu. Bo to wszystko iluzja i zabawa w dom. Bo matka jest tylko jedna - ta co urodziła. Wszystko jedno jaka jest, ale geny są święte. A moje dziecko dorośnie, ładnie mi podziękuję za wikt i opierunek i wróci tam, gdzie jego miejsce, bo tak TRZEBA.

Wydaje mi się, że zabolało mnie to mocniej niż powinno. Widocznie nie jestem taka silna i pozbierana jak mi się wydawało. Są we mnie głęboko ogromne pokłady strachu i braku pewności siebie. Bo wiary w słuszność postępowania nikt i nigdy nie zdoła mnie pozbawić.

Dziś już mi lepiej.

środa, 5 marca 2014

Czwarte spotkanie indywidulane

Było co prawda tydzień temu, ale jakoś tak nie mogłam siąść i go opisać.

To było pierwsze spotkanie z którego poczułam, ze coś wyniosłam. Po standardowym wypełnianiu testów (tym razem postaw rodzicielskich, czyli całe arkusze pobożnych życzeń ) omawialiśmy (w końcu) naszą motywację.
W sumie było lepiej niż mi się zdawało. Panie przyjęły do wiadomości to, co mówiłam i już. Żadnej dyskusji. Dyskusja za to był przy punkcie "czym różni się dziecko adoptowane od biologicznego.
Odruchowo powiedzieliśmy ,że niczym, bo przecież będziemy kochać je tak samo. Ba! Już je kochamy, mimo że go nie znamy jeszcze.

Ale przecież to nie są takie same dzieci. Mają swój bagaż, doświadczenie, emocje. Panie powiedziały nam coś niesłychanie ważnego - nasze dziecko na początku może się zachowywać zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażamy, niż tego oczekujemy. Choćby dlatego, że one nigdy nie zostało nauczone ufać dorosłym, nikt go nie kochał, ono zwyczajnie nie wie co to znaczy. A to, ze ono tak reaguje to nie znaczy, że my robimy coś nie tak. To dla mnie bardzo ważne - usłyszeć coś takiego od pań prowadzących. Takie pozwolenie nam na błędy i zwątpienie zrzuca z ramion ogromny ciężar. Nikt nie jest przecież idealny...

Następne spotkanie już za tydzień.

Jak to dobrze, że mam wyjątkowo gorący okres w pracy. Tygodnie mi mijają jeden za drugim jak mgnienie oka.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Trzecie spotkanie indywidualne

Spotkanie mieliśmy co prawda kilka dni temu, ale jakoś tak nie miałam czasu siąść i go opisać :)

Nic spektakularnego się nie wydarzyło. Rozwiązywaliśmy przez półtorej godziny test psychologiczny, 250 pytań analizujących naszą osobowość. W sumie to mi samej ciężko określić swoją osobowość. Ciekawe, co mi wyjdzie z tego testu :) No bo np. jak w teście  z jednokrotnym wyborem zawrzeć to, że targają mną silne emocje, potrafię skakać z radości i wyć z rozpaczy, ale jednocześnie jestem bardzo zrównoważona emocjonalnie? Każdy, kto mnie zna to o tym wie :D A jakoś tak czarno na białym to się trochę jakby wyklucza. No cóż, pożyjemy, zobaczymy. 

Po teście anie nas pytały o sposób spędzania wolnego czasu oraz urlopów. Tak się rozgadaliśmy, że wyszło nam, że wszystkie urlopy spędzamy z rodziną :D Faktycznie rodzinni z nas ludzie, ale bez przesady :D


wtorek, 11 lutego 2014

Wielka księga demonów: FAS

Każdy rodzic adopcyjny musi się z nimi zmierzyć - z demonami obciążeń, z którymi dzieci przychodzą na świat. Bądźmy szczerzy - matki biologiczne naszych dzieci rzadko prowadzą się jak zakonnice ;)

Myślę, że warto sobie oswoić najgorsze demony, wroga trzeba znać :) Na pierwszy ogień rzuciłam sobie największą zmorę - FAS czyli Płodowy Zespół Alkoholowy.

(FAS, ang. Fetal Alcohol Syndrome) – zespół chorobowy, który jest skutkiem działania alkoholu na płód w okresie prenatalnym. Alkoholowy zespół płodowy jest chorobą nieuleczalną, której można uniknąć zachowując abstynencję w czasie trwania ciąży. Do dziś nie określono dawki alkoholu, która byłaby bezpieczna dla płodu. Każda ilość niesie ryzyko wystąpienia zaburzeń w rozwoju dziecka. Podobno Co trzecia kobieta (33%) w wieku prokreacyjnym (18-40 lat) pije  alkohol w czasie ciąży. W naszym ośrodku adopcyjnym powiedziano nam, że matki biologiczne dzieci adopcyjnych piją w ciąży niemal wszystkie. Niektóre dzieci rodzą się pod wpływem alkoholu. Według szacunków, z alkoholowym zespołem płodowym na świat przychodzi 1 na 900 narodzonych dzieci. To więcej, niż rodzi się z zespołem Downa.

Diagnoza FAS oparta jest na następujących kryteriach:

- charakterystyczne rysy twarzy;
- mała waga urodzeniowa;
- dysfunkcja OUN;
- wywiad dotyczący narażenia na działanie alkoholu w życiu płodowym.
Dzieci, u których nie stwierdza się wszystkich fizjologicznych objawów, mogą być zdiagnozowane jako mające Fetal Alcohol Effects (FAE).



FAS jest wiodącą przyczyną chorób umysłowych.
Większość osób z FAS ma przeciętny poziom inteligencji.
FAS jest przyczyną poważnych problemów społecznych i zaburzeń zachowania.
Alkohol uszkadza płód bardziej, niż jakikolwiek inny narkotyk.

Nie będę się rozpisywać na ten temat, ponieważ ktoś to zrobił za mnie. Znajoma podrzuciła mi link do TEGO opracowania. Chyba nic nie trzeba dodawać.

Więcej na temat FAS



sobota, 8 lutego 2014

Moja biblioteczka: "Wieża z klocków" Katarzyna Kotowska

"Wieża z klocków" to tytuł , który zawsze jako pierwszy pojawia się na hasło "książki o adopcji".

Katarzyna Kotowska w tej krótkiej książeczce opisała całą drogę, jaką przeszła - od bólu niepłodności po adopcję dwuletniego Piotrusia i wspólne z nim życie. 

Opis życia z adoptowanym dwulatkiem, problemów, z którymi biologiczne matki nigdy się nie zetkną, chwyta za serce. Bo jak rozmawiać  z innymi mamami w przedszkolu o chorobie sierocej, o chorobach z  niekochania? O tym, że dziecko nie chce wsiąść do samochodu, bo samochodem przyjechało do domu dziecka. Że dziecko po nocy spędzonej u babci, przez miesiąc budzi się z płaczem, bo tej nocy nie było z nim mamy? Nie da się. To rozumieją tylko mamy adopcyjne I być może zrozumieją to też wszyscy ci, którzy przeczytają "Wieżę".

W tej cudownej książeczce jest jednak jeden zgrzyt, który mnie drażnił, jak paproszek w oku. Czytając tą książeczkę miałam wrażenie, że pani Kotowska nigdy się nie pogodziła ze swoją niepłodnością. Nie mogłam się odgonić od myśli, że Piotruś był tylko nagrodą pocieszenia. Dzieckiem awaryjnym zamiast tego, którego ona nigdy nie urodzi. Nie podobały mi się sugestie, że prawdziwą kobietą można się stać tylko przez ciąże i poród. Nie kupuję tego. 

Niepłodność to ogromna trauma, kto tego nie doświadczył, nigdy się nie dowie jak duża. I bardzo ciężko się z tej traumy wyplątać. Mam jakieś takie wewnętrzne przekonanie, że zanim człowiek się podejmie walczyć z demonami porzuconego, niekochanego dziecka z DD, powinien najpierw pokonać własne. Ja moje demony zabiłam zanim poszłam w ośrodka. A demony autorki niestety widać z każdej kartki książki. 

Mimo wszystko - 'Wieża z klocków" to lektura warta polecenia.

czwartek, 6 lutego 2014

Niespodziewana niespodzianka

Dziś wczesnym popołudniem zadzwonił do mnie mąż z piorunującą wiadomością - dostaliśmy list  zaproszeniem na kurs!!!!!


Zaczynamy już 25 marca. Nic nie wskazywało na to, że załapiemy się na tą wiosenna turę, mieliśmy zaczynać na jesieni. Tym samym moja "ciąża" przyspiesza o pół roku <3

W liście od razu podano nam terminy zajęć, możemy już zaklepać w pracy urlop. Sesji mamy sześc: 25.03, 8.04, 15.04, 6.05, 20.50 i 3.06. Przed wakacjami będzie już po wszystkim.

Aż się popłakałam z radości :)

Kłopoty z motywacją


Dziś wpis drażniąco-jęczący.

Za tydzień mamy kolejne spotkanie w Ośrodku. Pani psycholog uprzedziła nas, że będziemy rozmawiać o motywacji do adopcji. Mam z tym straszny kłopot.

No bo wszędzie piszą, że adopcja dziecka ma być "dla dobra dziecka". W ogóle tego nie czuję. Dla mnie "dobro dziecka" w tym wypadku oznacza, że ja występuję w roli bohatera, heroiny ratującej uciemiężone dzieciątko i oddalającej się w blasku glorii i chwały. Totalna abstrakcja.

Dla mnie to zupełnie naturalne, że skoro nie mogę urodzić dziecka, a w DD czeka dziecko, które nie ma rodziców to nasze drogi się spotkamy. I będziemy się kochać nawzajem. Dlaczego nikt nie pyta matek biologicznych, nawet tych planujących dzieci, dlaczego chcą mieć dzieci?

Może nikt się nad tym nie zastanawia? A jaką one mają motywację? Ja tylko chcę poczuć to, co ludzie czują od milionów lat. Miłość do małego bezbronnego człowieczka, wielką za niego odpowiedzialność. Chce pokazać mu świat, chcę go poprowadzić do dorosłości i dać mu siebie. Potrzebuję go tak samo jak on mnie. Czułam tak samo starając się o biologiczne dziecko, czuję to też teraz.

Niestety, nie motywuje mnie "dobro dziecka". Chcę dobra nas obojga. Mam nadzieję, że pani psycholog uzna to za wystarczające...

środa, 29 stycznia 2014

Moja biblioteczka: "Jak kochać dziecko", Janusz Korczak

Długo tej książki szukałam. Nie było to proste, bo nie jest to aktualnie bestseller wydawniczy, stojący na szczycie półek w Empiku. 

Szczęśliwie dostałam ją w prezencie, z zupełnie niespodziewanego źródła (dziękuje raz jeszcze :*).Kiedy zaczęłam czytać ten esej, pragnęłam go przeczytać w zasadzie z obowiązku, bo "Słowacki wielkim poetą był". Język, którym napisano książkę jest trudny, nie rozumiałam wszystkich słów, ponieważ dawno już wyszły z użycia. Jednak z każdą stroną mój uśmiech na twarzy stawał się coraz szerszy, a uwielbienie dla przedwojennego pedagoga rosło.

Już od pierwszych stron książki, która składa się z krótkich "wolnych myśli", Korczak zapowiada, że to nie jest poradnik. Nie zamierzał opowiadać, co ile karmić, ile dawać, w co ubierać i ile czasu na dworze spędzać. A potem zwyczajnie przedstawia swoje poglądy na wychowanie dzieci. Tylko tyle i aż tyle. Oczywiście, że nie wszystko do mnie trafia - np. pogląd, że rodzice powinni mieć tyle dzieci ile tylko są w stanie spłodzić... na szczęście Korczak sam się z tego w dopisku wycofał. Część rozważań (zaskakująco niewielka) lekko trąci myszką, a z całej książki bije wielka fascynacja Freudem, którym ja fascynuje się średnio.

Z całej książki bije jednak taki zdrowy rozsądek, miłość i szacunek do dziecka jako człowieka, odrębnej istoty, że aż mi miejscami odbierało dech. Tego szacunku i rozsądku braku wielu dzisiejszym poradników. A przecież powoli odchodzimy od tresowania i dzieci i wpychania ich w ramki.
"Jak kochać dziecko" to idealny wstęp dla wszystkich rodziców, którym bliska jest idea rodzicielstwa bliskości. Dziecko traktowane jest zdecydowanie podmiotowo, jego uczucia są warte szacunku a jego myśli warte wysłuchania. Dzieci nie wolno lekceważyć, wyśmiewać, tłamsić, by wyrosły na wartościowych, świadomych siebie ludzi.
Z kolei matkom Korczak doradza mówiąc kolokwialnie "wrzucić na luz". One same czują najlepiej, czego potrzeba ich dziecku i nie wolno im dać się zmanipulować farbowanym autorytetom.

Po tej lekturze w pełni się zgadzam ze stwierdzaniem, że Korczak był tym dla pedagogiki, kim Einstein dla nauki i Mozart  dla muzyki.

wtorek, 28 stycznia 2014

Drugie spotkanie indywidualne

Na gorąco piszę, dopiero wróciliśmy z Ośrodka.

Dziś rozwiązywaliśmy test psychologiczny o małżeństwie i taki jeszcze jeden, w którym trzeba było dokończyć zdanie.

W tym o małżeństwie trzeba było zaznaczyć w skali od 1 do 5  "zgadzam się - nie zgadzam". Niektóre pytania były dla mnie naprawdę od czapy:

"Myślę, że tylko małżeństwo jest jedyną drogą do pełnego rozwoju jako człowiek"

"Mój mąż to człowiek , który mnie bardzo rozczarował"

No sorry o.O
Ja wiem, że ten test  ma zgłębić naszą osobowość do wnętrza, ale myślałam, że są na to subtelniejsze sposoby :)
W drugim teście musieliśmy uzupełnić zdania zaczynające się np. od "Ja", "Lubię", "Moje nerwy". Trudne to było. Ciekawa jestem , tak szczerze, jak psychologowie to czytają. W sensie ile osobowości człowieka są w stanie wyczytać z takiego testu. To naprawdę ciekawe interesujące. Aż poczułam potrzebę zainteresowania się tym bliżej :)

Po testach rozmawialiśmy sobie z miła panią psycholog o nas, o naszym małżeństwie, o pierwszej randce :D Mój mąż się aż zaróżowił, bo chyba nigdy go tak nie obsypałam komplementami. Aż mi wstyd ;) Ja też usłyszałam od Niego wiele miłego na swój temat. Następne spotkanie przez dwa tygodnie.

Dopytaliśmy dokładniej o terminy i pani powiedziała nam, że takich spotkań będzie mniej więcej sześć i skończą się przed wakacjami, a potem czeka nas kurs. W zeszłym roku były dwie grupy wiosenne i dwie grupy jesienne. Wszystko wskazuje na to, że na kurs pójdziemy dopiero w grupie jesiennej :(

Po powrocie mąż mnie totalnie rozczulił słowami
- Wiesz..? Po każdym takim spotkaniu kocham Cię bardziej.

ooooooo <3

W charakterze ilustracji, grafika Zucha :D



czwartek, 23 stycznia 2014

Moja biblioteczka: "Dzieci z chmur" Justyna Bigos, Beata Mozer


Dwie młode, szczęśliwe i zakochane mężatki. Obie  planowały potomstwo i były zwolennikami tradycyjnego modelu rodziny. Miesiąc mijał za miesiącem, rok za rokiem, a na teście ciążowym nie pojawiały się dwie kreseczki. 
Nadszedł czas medycyny. Niestety oba małżeństwa mimo medycznej interwencji nadal pozostawały bezdzietne. Z czasem pojawiła się myśl o adopcji. To ona właśnie miała być lekiem na całe zło. Justynę i Beatę oraz ich partnerów czekała dość skomplikowana procedura mająca na celu przyznać im status rodzica adopcyjnego. I pewnego dnia stało się. Pojawiły się w ich domach dzieci z chmur.

Jeśli oczekujesz idealnego dzieła literackiego, pełnego wysublimowanej gry słów, mistrzowskiej zabawy językiem, misternego budowania fabuły oraz wyjątkowego stylu - nie bierz "Dzieci z chmur" nawet do ręki.

Książka jest odrobinę chaotyczna, stylistycznie zaledwie poprawna...Ale to nie jest książka skierowana do wielbicieli literatury. To pamiętnik, opis zwykłego życia, zwykłych ludzi które potoczyło się odrobinę inaczej niż sobie zaplanowali, a może przez to lepiej niż sobie wymarzyli.

Przez pierwszą połowę książki, czytając płakałam. Czytałam tam o sobie. O tym, co sama przeszłam. To trudne - mieć swoje uczucia i emocje wydrukowane na papierze i wiedzieć, że nie jestem taka jedyna na świecie. Że inni ludzie przechodzą i czują to samo co ja. Potem książka otworzyła przede mną okno. Okno na przyszłość, na świat, który jest przede mną.

Za to jestem autorkom dozgonnie wdzięczna, ta książka zostanie do końca życia dla mnie bardzo ważna.
"Dzieci z chmur. Opowieść o adopcji i macierzyństwie"
Wydawnictwo Nasza Księgarnia 2013

  

Mitologia adopcji

Kiedy poinformowaliśmy naszych bliskich o naszej decyzji o adopcji, spotkaliśmy się z wielkim entuzjazmem. Jednocześnie okazało się, że na temat przysposobienia krążą różne, zupełnie nie związane z rzeczywistością mity. Zresztą, sami też w nie wierzyliśmy, zanim zaczęliśmy się starać o maluszka w OAO


Tak dużo dzieci czeka w domach dziecka, a adoptować jest tak trudno...
Tak i nie.Dzieci w domach dziecka jest owszem, dużo, ale dzieci do adopcji już niestety wiele mniej. W domach dziecka i rodzinach zastępczych znajdują się przeważnie dzieci z nieuregulowaną sytuacją prawną. Takie dzieci teoretycznie mają rodziców - ktoś posiada do nich prawa rodzicielskie. W praktyce często biologiczni rodzice mają dziecko w nosie, a dzieci kwitną latami w placówkach opiekuńczych. Są też dzieci, które mogą trafić do adopcji - ale niestety często są to rodzeństwa , dzieci starsze lub chore. Można je adoptować, ale potrzeba do tego wiedzy, odwagi i świadomości własnego postępowania. Dlatego tak trudno znaleźć dla nich rodziców.
Pojedyncze maluszki z uregulowaną sytuacją prawną nie czekają na dom wcale - trafiają do czekających rodzin od razu. 

Adopcja to szlachetny czyn, rodzice adopcyjni to bohaterowie
Guzik prawda. Rodzicielstwo adopcyjne w samej idei ma za zadanie pomóc dziecku i służyć jego dobru. Nie ma co z tym dyskutować. Jednak to dziecko jest potrzebne rodzicom tak samo jak oni jemu. Dla nas to jedyna droga do rodzicielstwa. Zupełnie nam nie w głowie pławienie się we własnej zajebistości - nie, nie zostaniemy święci dlatego, że adoptujemy dziecko. My tylko chcemy zostać rodzicami :) 

Procedury są zbyt długie, pewnie jak się ma znajomości to można to załatwić szybciej. 
To prawda, procedury są długie. Przeciętnie oczekiwanie na adopcję trwa ok 2 lat. Połowę tego czasu trwają szkolenia i przygotowanie a druga połowę - czekanie na dziecko. Procedury owszem, pewnie dałoby się przyspieszyć,  gdyby OAO miały więcej pieniędzy i mogły organizować kursy częściej albo szkolić większą ilość przyszłych rodziców. Ale nie mają. Żadne znajomości tu nie pomogą, bo tam zwyczajnie nie ma tyle miejsc. My na pierwsze spotkanie indywidualne czekaliśmy pół roku, takie były kolejki. 

Po co te całe szkolenia? Jak rodzisz dziecko, to nikt ci nie robi egzaminu na rodzica. 
Słowo klucz -"rodzisz". Szkolenie jest absolutnie niezbędne. To dzięki niemu psychologowie z ośrodka mogą poznać przyszłych rodziców, rozwiać ich wątpliwości i fałszywe wyobrażenia. Rodzice mogą choć trochę dowiedzieć się, z czym będą mieli do czynienia. A zagrożeń czeka nas sporo - od chorób i obciążeń, które mogą przynieść ze sobą dziecko (którego matka biologiczna nie prowadziła się jak święta) po zupełnie zaburzone pobudki adopcji. Czasem para nie pogodziła się jeszcze ze swoją niepłodnością. Adoptowane dziecko ma być dla nich nagrodą pocieszenia. Takie sytuacje mają być wychwycone podczas kursu. Na szali jest życie trzech osób, w tym jednej, którą już ktoś raz kiedyś porzucił. Nie warto tego procesu przyspieszać przez własną niecierpliwość. 

Idzie się do domu dziecka i wybiera sobie malucha.
Dziecko to nie piesek ze schroniska. To drugi człowiek, człowiek, którego bardzo skrzywdzono. Adopcja to szukanie rodziców dla dziecka, nie odwrotnie. Tym właśnie zajmują się ośrodki adopcyjne. To oni decydują, która para będzie odpowiednimi rodzicami dla danego dziecka. Dopiero kiedy są pewni swojego wyboru, para dostaje telefon z propozycją. Którą może przyjąć lub nie. 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pierwsze spotkanie indywidualne

Telefon zadzwonił dzień przed Sylwestrem.
"Dzień dobry, tu OAO, chcielibyśmy zaprosić Państwa na pierwsze spotkanie indywidualne w ramach procedury kwalifikacyjnej".

Spotkanie ustalono na 15 stycznia 2014 r.
W Ośrodku przyjęły nas dwie przemiłe panie. Dostaliśmy do wypełnienia ankiety, w których musieliśmy określić nasze oczekiwania wobec adopcji. Ankieta nie miała być wiążąca - ośrodek chciał poznać nasze preferencje na ten konkretny moment. Mieliśmy określić wiek dziecka, płeć, preferencje co do jego wyglądu, stanu zdrowia... Musieliśmy określić w punktach nasze obawy co do jego obciążeń i spodziewanych deficytów - matki biologiczne pijąc, ćpając, będąc chore bardzo obciążają maluszki na przyszłość.

Razem z M. mieliśmy już za sobą godziny dyskusji na temat naszych oczekiwań i obaw, zatem wypełnienie tej ankiety nie zajęło nam dużo czasu. Dodatkowo wypełniliśmy wniosek o wydanie zaświadczenia o niekaralności. Formalności załatwia już OAO i specjalnie dla nich zaświadczenie takie jest zwolnione z opłat :) Normalnie kosztuje ok 100 zł.

Kiedy wypełniliśmy już ankiety, panie szczegółowo je z nami omówiły. Punkt po punkcie wyjaśniały wszelkie wątpliwości i niejasności. To naprawdę dużo nam dało. Im też, bo poznały nas lepiej.

Odrobinę się zdołowałam po tym spotkaniu, gdyż usłyszałam, że mamy się jeszcze uczyć cały rok... potem kwalifikacja i jakiś rok czekania na maluszka. Rety, jak długo... jak ja, urodzony raptus i niecierpliwiec, dam sobie z tym radę?

Następne spotkanie 28 stycznia.

Jak to się zaczęło

Zatem - decyzja podjęta. Adopcja.

Pierwszą wizytę w Ośrodku Adopcyjno Opiekuńczym mieliśmy umówiona na początek lipca 2013. Strasznie się stresowaliśmy. Przeczytałam chyba cały internet na temat adopcji. Wbiłam sobie do głowy milion problemów, które mogą nas spotkać. Do ośrodka poszliśmy zupełnie zestresowani.

Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Pani psycholog okazała się miłą, otwartą kobietą, której zadaniem było uspokojenie nas i udzielenie odpowiedzi na milion pytań.

Dostaliśmy wykaz dokumentów do skompletowania m.in - akt ślubu, zaświadczenie o zarobkach, zaświadczenie od psychiatry o stanie zdrowia psychicznego i od internisty - o stanie zdrowia fizycznego. Oprócz tego mieliśmy napisać podanie i życiorysy. Życiorysy miały być takie od serca, emocjonalne.

Skompletowanie dokumentów zajęło nam 10 dni. Od tego momenty zaczęła się nasza procedura kwalifikacyjna.

Z punktu A do punktu B

Po co mi kolejny blog? Sama się czasem zastanawiam. Pisałam już blogi o przeróżnych rzeczach, z lepszym lub gorszym skutkiem. Tym razem jednak to coś zupełnie wyjątkowego - spodziewam się dziecka.

I to dziecka całkowicie wyjątkowego, tylko mi przeznaczonego - dziecka z nieba i z chmur :) I o tym będę tu pisać. O tym, jak dłuży mi się czekanie, jaką drogę muszę przejść by spotkać Moje Dziecko oraz jak się do tego przygotowuję.

W momencie, kiedy zaczynam pisać ten blog, mam 30 lat. Ja i mój M. jesteśmy małżeństwem trochę ponad 5 lat. Niedługo po ślubie zaczęliśmy myśleć o założeniu rodziny. Niestety miesiące mijały a Dziecka nie było, cały czas byliśmy we dwoje.

Powoli zaczynaliśmy się martwić a wokół nas rodziły się kolejne maluchy.Wszędzie, tylko nie u nas. Rodzina dopytywała życzliwie "kiedy pomyślimy o dziecku" A my nie byliśmy w stanie myśleć o czymkolwiek innym.

Jesienią 2010 roku padł medyczny wyrok - albo in vitro albo nic.  Rzuciliśmy się w wir medycznej procedury - zastrzyki, chemia, zabiegi. Często było trudno, jeszcze częściej upokarzająco, ale mieliśmy Nadzieję. 4 grudnia 2010 roku po długiej i męczącej procedurze nadszedł Wielki Dzień. Wszczepiono mi dwa żywe i śliczne zarodki. Moje dzieci. Dwa tygodnie później wielkie szczęście - test ciążowy pierwszy raz pokazał dwie kreski. Szaleliśmy ze szczęścia. Marzyliśmy tylko o przyszłości z naszymi bliźniakami.

Zbliżało się Boże Narodzenie a ja jak na skrzydłach podśpiewując piekłam ciasteczka, mając w brzuchu nowe życie.  Wigilia była absolutnie cudowna. Pierwszy dzień świąt też. Najpiękniejsze święta w życiu. Drugiego dnia świąt poczułam się nie najlepiej. Myślałam, że to tylko zmęczenie. Niestety nie - w nocy zaczęłam krwawić. Rano lekarz stwierdził, że już po wszystkim. Kazał przestać płakać i cieszyć się, że procedura się udała. Słupek w statystyce uzupełniony... Nam zawalił się świat. Cała nadzieja, która pozwoliła nam przejść przez te okropne procedury - umarła.

Kilka miesięcy potem wszczepiono mi ostatni zamrożony zarodek. Nie został ze mną nawet na chwilę. Ledwo pamiętam następne miesiące. Teraz wiem, że byłam wtedy w depresji, której nikt łącznie ze mną nie zauważył. Nie chciałam się już leczyć, nie chciałam starać, myśleć, nie chciałam nic. Po roku cienie zaczęły się rozstępować, wróciły nam nowe siły do działania. Okazało się, że przyczyną naszych problemów może być łatwa do zoperowania wada anatomiczna. Operacja miała miejsce we wrześniu. Po kilku miesiącach od operacji zaczęliśmy znowu działać. Wyniki poprawiły się nam na tyle, że mogliśmy spróbować inseminacji. Zaczęliśmy nowe sesje z lekami, zastrzykami, chemią... Od momentu stary miałam już 30 kilogramów na plusie. Ale nic to - są rzeczy ważniejsze od zgrabnego tyłka.

Zabiegów inseminacji przeszliśmy cztery. Za każdym razem zapalała się iskierka nadziei, która gasła z kolejną miesiączką. Czułam, że depresja wraca i wisi nade mną jak katowska siekiera. Powiedziałam DOSYĆ! Nie mogę, nie jestem w stanie, NIE CHCĘ urodzić dziecka.

Po praz pierwszy padło słowo - adopcja.
I zaczęła się nasza nowa droga, po której teraz idziemy.